FC Kanwa po kiepskim początku rozgrywek nabrała wiatru w żagle i walczy o miejsce na podium. Na ich drodze stanęły dobrze radzące sobie w ostatnim czasie Raptusy Ursus, ale jeśli tylko gospodarze skompletują kadrę, to powinni dopisać do swojego konta 3 oczka. Jako pierwsi na prowadzenie wyszli jednak goście. Bojaźliwy drybling Krystiana Przyborowskiego we własnym polu karnym zakończył się stratą piłki, którą na gola zamienił Kamil Siatkowski. Nie był to dobry początek, ale zawodnicy FC Kanwy nie przejęli się straconą bramką. Wraz z upływającymi minutami przejmowali inicjatywę i coraz częściej zagrażali bramce przeciwników. W 11. minucie po asyście bramkarza do wyrównania doprowadził Patryk Strus, a chwilę później swoje winy odkupił Krystian Przyborowski. Gospodarze dobrze wyglądali na boisku, a odpowiedzialność za rozgrywanie akcji wzięli przede wszystkim Krystian Przyborowski oraz Karol Siemieniak. Mecz był toczony w myśl „męskiej” rywalizacji na granicy przepisów gry, ale nie można było powiedzieć, że którakolwiek z drużyn brnęłaby w kierunku przekroczenia granicy fair play. W 18. minucie błąd popełnił bramkarz gospodarzy i dał się przelobować kozłującej piłce. Wynik 2:2 mógł zadowalać gości, którzy do maksimum wykorzystali błędy przeciwników. Jeszcze przed przerwą do siatki trafił Kacper Łopuszyński i wyprowadził swoją drużynę na prowadzenie 3:2, co ułatwiło wejście w drugą połowę spotkania. A ta zaczęła się od gola Krystiana Przyborowskiego, który z każdą minutą miał coraz większy wpływ na grę swojej drużyny. FC Kanwa przejęła kontrolę nad spotkaniem i tylko w sporadycznych kontratakach interweniować musiał ich golkiper. Ostatecznie obejrzeliśmy jeszcze dwa gole, przy których asystował Karol Siemieniak i mecz zakończył się zwycięstwem FC Kanwy 6:2.