Pojedynek drużyn, które jako jedyne w stawce jeszcze nie zapunktowały. Spotkanie trudne do przewidzenia, aczkolwiek zauważyć można było, że goście do siatki trafiają rzadziej od rywali, co nieco więcej szans mogło dawać Raptusom. Początek meczu faktycznie ułożył się dobrze dla gospodarzy. Jeszcze przed upływem 10-tej minuty prowadzili 2:0 po golach Roberta Grzesiaka oraz Kamila Siatkowskiego. Kamil popisał się dobrą akcją indywidualną i z dystansu nisko przymierzył na długi słupek. Korzystny wynik pozwolił gospodarzom schować się za podwójną gardą i wyczekiwać okazji do kontrataków. Sante dłużej utrzymywało się przy piłce, lecz niewiele miało z tego korzyści. Dopiero w 18. minucie meczu Piotr Wirbot wykorzystał fatalne zachowanie obrońcy, który dał sobie odebrać piłkę i zmniejszył straty. W 23. minucie mógł być remis, lecz Jan Zaporski trafił w słupek. Odpowiedź gospodarzy była natychmiastowa i już kilkanaście sekund później odważnie lobować bramkarza spróbował Tomasz Syczyński. Efektu nie było i do przerwy widniał rezultat 2:1. Mecz nie porywał i niewiele wskazywało, aby miało to ulec zmianie. Spotkanie rozkręciło się w 37. minucie, gdy obie drużyny zanotowały po jednym golu. Najpierw wyrównał Albert Piórkowski, a za moment odpowiedział mu Kamil Siatkowski. Sante pokazało jednak, że rywale muszą mieć się na baczności, ponieważ stratę jednej bramki są w stanie odrobić. Raptusy ostrzeżenie potraktowały poważnie, czego efektem było podwyższenie prowadzenia na 5:2 w 44. minucie. Przy golu Roberta Grzesiaka gospodarze skorzystali z gry w przewadze jednego zawodnika po tym, jak żółtą kartkę obejrzał bramkarz gości. Albert Piórkowski co prawda zmniejszył straty w 47. minucie wykorzystując złe wycofanie głową przez rywala, ale czasu na odrobienie strat było zbyt mało. A nawet jeśli gra trwałaby nieco dłużej, to nie wydawało się, aby goście tego dnia mogli skutecznie postawić się przeciwnikom. Tym samym Raptusy zdobyli pierwsze punkty w obecnym sezonie, natomiast Sante nadal musi na nie poczekać.