Wielu koneserów bemowskiego futbolu ostrzyło sobie zęby na spotkanie FC Ursynów z Glorią Victis i w żadnym wypadku nie mogli czuć się rozczarowani. Nie często ogląda się taki popis techniki, boiskowego obycia, bramki padające co dwie i pół minuty i tak zaskakujące zwroty akcji. Początkowo FCU sprawiali wrażenie, jakby zlekceważyli bardzo groźnego przeciwnika. O ile pierwsze minuty były dość wyrównane, to później defensorzy z Ursynowa zaczęli kiwki bez asekuracji, co skończyło się kilkoma stratami piłki i czterema (!) golami straconymi w sytuacjach sam na sam. Na domiar złego, bramkarz FCU miał pełne ręce roboty także, przy klasycznie rozgrywanych akcjach Glorii Victis i jeszcze raz w pierwszej połowie musiał wyciągnąć piłkę z siatki. Ursynów wprawdzie też kąsał, ale nie tak groźnie, jak ich młodsi koledzy. Wydawało się, że zanosi się na sensacyjny pogrom, tymczasem druga połowa miała zupełnie inny przebieg. Zawodnicy Glorii Victis, zmęczeni po pierwszej połowie, jakby zapomnieli, jak się kopie piłkę, a Ursynów spokojnie poukładał sobie defensywę i zmienił nieco styl gry. Na boisku niepodzielnie panował Maciej Buszko, który został głównym architektem odrabiania strat przez FCU. Głównym wykonawcą został Patryk Kościanek, który obsługiwany przez łańcuch dostawców, uzbierał w całym meczu pięć trafień. Ursynów zdołał wyrównać i końcówka była pełna napięcia, żadna z drużyn nie chciała dzielić się punktami i widać było, że o wyniku spotkania zadecyduje jeden gol. Strzelił go w końcu Kościanek i wprowadził FCU na fotel samotnego lidera.